
Słowo wstępu
Ten wpis chcielibyśmy zadedykować Benjaminowi Grahamowi, który wahaniom rynkowym poświęcił jeden rozdział Inteligentnego Inwestora. Znaczna część warstwy merytorycznej tego tekstu zostanie oparta o Jego rozważania, jednak uzupełnimy ją o rozważania współczesnych autorytetów w dziedzinie inwestycji, jak również o przemyślenia inwestorów współczesnych Patronowi Instytutu. Jest to pierwsza część z wielu, ponieważ wahania wpływające na zachowanie inwestorów są żezwykle rozległą materią, którą należy analizować z wielu perspektyw. Tym razem skupimy się na zagadnieniach ogólnych.
Kupić tanio, sprzedać drogo
Klasyczną, znaną od tysiącleci metodą zarabiania jest kupić tanio, sprzedać drogo. Mogłoby się wydawać, że przełożenie tej zasady na grunt inwestycji jest bardzo proste, a kryzys z 2008 roku dobrze obrazuje cały proces. Suma wielu czynników doprowadziła między innymi do bańki na rynku nieruchomości (choć nie to było istotą tego kryzysu), których cena znacznie przekraczała szacowaną wartość. Naturalną i nieodłączną częścią cyklu koniunkturalnego jest faza recesji, po której następuje depresja i prosperity. W tamtych latach szczyt recesji przypadał na 2008 i 2009 rok. Choć rynek nieruchomości długo nie mógł dźwignąć się z przecen, po jakimś czasie spadek wyhamował, a zaczął się powolny wzrost cen (oczywiście różny dla różnych kontynentów, państw i miast). Ale jak ma się to do dywizy „kupić tanio, sprzedać drogo”? Na potrzeby dowodu pomińmy pierwszy moment kupna. Niech punktem wyjściowym będzie sytuacja, w której nieruchomości są już w naszym portfelu. Momentem sprzedaży powinien być moment szczytowy, kiedy ceny są możliwie najwyższe. Pieniądze zarobione w ten sposób powinniśmy z powrotem zainwestować, kupując nieruchomości w minimalnym punkcie depresji, a następnie, po latach, znów sprzedać je w momencie szczytowych cen. Na rynku instrumentów finansowych działa to podobnie, co dobrze obrazują jednostki uczestnictwa w ETFach, ponieważ wahania poszczególnych walorów mogą znacznie różnić się od wahań głównego indeksu. Tutaj punkt minimalny i maksymalny wyznaczają ruchy indeksów giełdowych. W idealnym świecie tak oczywisty schemat powinien gwarantować sukces. W rzeczywistości momentów skrajnych nie da się przewidzieć. Nie ma na to sposobu, zwyczajnie jest to niemożliwe. Nie ma również idealnej recepty, która pomoże inwestorom wyczuć zbliżającą się hossę czy nadchodzącą bessę. Mogliśmy przekonać się o tym w ostatnich dniach: 5 lutego 2018 roku Dow Jones zaliczył największy spadek od 6 lat, a wynosił on aż 4,6%. Bardzo mocno odczuły to Chiny, rynek pod wieloma względami unikatowy przez strukturę inwestycji, która uniemożliwia inwestorom szeroką dywersyfikacji kapitału na rynku krajowym. Następnego dnia indeks Hang Seng spadł o ponad 5%. Nikkei 225 w spadkach uplasował się pomiędzy DJIA i HSI, Europa oceniła sytuację nieco chłodniej, DAX i FTSE 100 zanotowały spadki rzędu około 2,5%. Cała ta sytuacja bardzo namieszała w sferze finansów, pojawiły się głosy o rozpoczynającej się bessie, ku której miało wskazywać osłabniecie trendu wzrostowego w ostatnich tygodniach (pojawiła się powolna korekta, nowe maksyma nie były wyznaczone od tygodnia). Klasyczny schemat nadejścia bessy charakteryzuje się krótkim wyhamowaniem intensywnego trendu wzrostowego, dłuższym momentem spadków i gwałtownym krachem, po którym trend spadków utrzymuje się przez długi czas. Rynek dość szybko zweryfikował informacje o krachu, a indeksy giełdowe powoli zaczynają kontynuować bieg, który określany jest mianem trendu wzrostowego. Czy była to drobna, techniczna korekta? Bardzo możliwe, najbliższy czas odpowie na to pytanie. Benjamin Graham uczy nas, że żadnej prognozy nie można przyjmować za pewnik, można jednak szukać elementów podobnych dla kryzysów, korekt (i momentów je kończących) i trendów wzrostowych. Dlaczego więc rynek finansowy tak gwałtownie zareagował na wieść o ponad czteroprocentowej stracie Dow Jones? Ponieważ od dłuższego czasu nic nie zagrażało trendowi wzrostowemu. Indeksy giełdowe ustanawiają nowe punkty milowe (pisaliśmy o tym na Facebooku Instytutu Benjamina Grahama), zwroty z inwestycji są wprost niebywałe, a wielu kluczowych inwestorów wciąż ma większość kapitału na rynku akcyjnym.
Co na to Ben Graham?
Benjamin Graham w pewien sposób obala model klasycznego myślenia (kupić tanio, czyli podczas bessy, kiedy inni sprzedają, a sprzedać drogo, czyli podczas hossy, jak inni kupują). Nie podważa on jego przesłanek, które są w stu procentach prawidłowe, ale ujawnia jak problematyczne jest stosowanie tej teorii w praktyce. Przypomina, że inwestorzy mają tendencję do zapominania o złych czasach, kiedy rynek świętuje 5-lecie hossy. Co więcej, bardzo trudno odczytać przesłanki wzrostów lub spadków. Graham wspomina tutaj o wielkich cyklach rynkowych jego czasów: o hossie z lat 1921-1932 i boomie lat 1949-1961. Oba te momenty były czymś bezprecedensowym, przewidzenie tak długich fal wzrostu było niemożliwe, ponieważ, jak sam pisze, w 10 cyklach między rokiem 1897 a rokiem 1949, 6 trwało mniej niż 4 lata (dawniej zmienność była znacznie większa ze względu na mniejszą liczbę regulacji odgórnych, dostępnych rodzajów instrumentów i samych spółek). Ponadto, nawet przed historyczną hossą z 1949 roku nie można było spodziewać się takich fal wzrostowych, ani tym bardziej przewidywać końcowego momentu spadków, aby rozsądnie zdywersyfikować portfel. Co ciekawe, metoda sprzedawania, kiedy tylko pojawi się duży zysk, nie jest wcale dobra, do opisu czego Graham znów przytoczył hossę z 1949 roku: w roku 1954, po 52,6-procentowych wzrostach, wielu inwestorów sprzedało swoje walory. Nikt z nich nie spodziewał się, że w ciągu kolejnych 5 lat ceny wzrosną o ponad 100%. Czy cykle powinny być dla nas wyznacznikiem zachowań? Na dużych grupach walorów- tak, jeśli tylko potrafimy owe zachowania prawidłowo odczytać, aby zminimalizować czas reakcji, co jest najtrudniejszą z giełdowych sztuk (szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy zbiór możliwych zachowań jest sankcjonowany przez prawo, a polityka, również polityka banków centralnych, ma tak duży wpływ na rynek). Najpierw trzeba odpowiedzieć na pytanie jak te cykle wykorzystywać. Kiedy widzimy duży wzrost, reakcją nie powinna być nagła wyprzedaż, jeśli nie ma przesłanek, na podstawie których możemy stwierdzić zbliżającą się bessę w najbliższym czasie. I odwrotnie: nic nie daje nam powodów do wyprzedaży po dużych spadkach, ponieważ może to być tylko czasowa korekta.
Kilka Złotych Reguł
Jedną z najważniejszych nauk Benjamina Grahama jest dewiza: akcje przedsiębiorstwa czynią nas jego współwłaścicielami. Przysługuje nam część wypracowanego zysku, szerzej znana pod nazwą dywidenda, odpowiednia ilość akcji uprawnia nas do głosu na zgromadzeniu walnym akcjonariuszy, na które oczywiście mamy możliwość wstępu. Czy coś tak oczywistego wymaga powtórzenia? Niestety tak, więc jeszcze raz: spółki powinniśmy postrzegać jak ich właściciele. Nie ma podstaw, żebyśmy sprzedawali udziały, jeśli przedsiębiorstwa się rozwijają i spełniają nasze oczekiwania. Czy zmiana kursu jest naszym oczekiwaniem? Czy zaraz po korekcie lub wzroście chcemy spółkę sprzedać i zapomnieć o jej istnieniu? Jeśli tak, powinniśmy zastanowić się, czy rzeczywiście spełniamy definicję inwestora. W dzisiejszych czasach giełda znana jest jako miejsce szybkiej realizacji zysków. Wielu inwestorów sprzedaje udziały, kiedy poczuje bessę (zbliżającą się lub już odczuwalną), co może okazać się fatalnym błędem, bo nie można przewidzieć idealnego momentu na sprzedaż akcji. Giełda od zawsze działa tak, że im więcej osób wpada na ten sam, nawet bardzo dobry i prawidłowy pomysł, tym gorzej ów pomysł działa. Czasem ten zakład może się udać, nawet inwestorzy poddają się myśleniu w sposób: odczuwalna bessa zachęca nas do sprzedaży akcji, które później odkupimy z zamiarem zatrzymania- z tą różnicą, że po przecenach odkupimy więcej. Gdzie jest tu błąd? W zasadzie, jest ich kilka: jednym jest niemożność przewidzenia dobrego momentu sprzedaży, drugim- dobrego momentu kupna, a trzecim- błędy w analizie papieru. Jeśli analiza została przeprowadzona prawidłowo, to wcale nie powinniśmy kupować przedsiębiorstwa, którego walory są zbyt drogie, a zamiast tego poczekać na przeceny. Jeśli spółka jest naprawdę droga, to te nadejdą, a związane jest to z jeszcze inną regułą, szerzej opisaną przez Davida Duranda. Im lepiej przedsiębiorstwo działa, tym większe oczekiwania inwestorów generuje, co powoduje większą cenę waloru (wyższe wskaźniki P/E i P/B, czyli przeciętny inwestor jest skłonny płacić więcej za tę samą jednostkę uczestnictwa w spółce). W pewnym momencie przedsiębiorstwo ich nie spełni, na co inwestorzy zareagują nagłą wyprzedażą instrumentów. Wtedy właśnie pojawia się Wielka Okazja dla cierpliwego inwestora. Zła analiza może dotyczyć również sytuacji rynkowej, czyli cyklu koniunkturalnego, ale w długim okresie czasu to praktycznie bez znaczenia (należy nadmienić, że takie błędy ograniczają zyski). Na moment wróćmy jeszcze do poprzedniej zasady Grahama: koncepcja z pozoru świetna, gdy odkryta, traci swoją efektywność. Mechanizm ten działa w dwie strony. Im mniej osób pamięta o danej metodzie, tym lepsze rezultaty możemy osiągnąć używając jej. Dokładnie tak samo działa to w kwestii bessy- im więcej osób ją pamięta i potrafi dostosować swoje zachowania do niej, tym dłużej ta nie nadchodzi, ponadto, jeśli już nadejdzie, jest łagodniejsza: nie charakteryzuje się tak gwałtownymi zrzutami walorów. I na odwrót: jeśli inwestorzy zapomną, w ferworze hossy, czym jest depresja, ich los jest stracony. Zanim spostrzegą, mogą stracić dużą część swojego majątku. Oczywiście nie zmienia to faktu, że dobrze dobrana spółka jest znacznie mniej wrażliwa na wahania rynkowe, jej kurs charakteryzuje się dużą stabilnością. Ponadto, jak już pisaliśmy, inwestor, który wierzy w swoje przedsiębiorstwo, nie ma powodu do obaw z powodu fluktuacji kursu (oczywiście jeżeli sytuacja życiowa nie wymusi na nim nagłego zapotrzebowania gotówki, wtedy będzie zmuszony sprzedać swoje akcje podczas, np. bessy).
Nie ma dobrego momentu na sprzedaż akcji. Jeśli analiza w czasie ich zakupu została wykonana przez nabywcę prawidłowo, akcje powinny być z inwestorem dożywotnio. ~ Philip Fisher
Philip Fisher jest jednym z ojców inwestowania wartościowego, swoje przemyślenia zawarł w znakomitej pozycji Common Stocks and Uncommon Profits. Znany jest ze swojej inwestycji w Motorolę, której akcje kupił w 1955. Nie sprzedał ich nigdy. Fisher zmarł w 2004 roku.
Wahania cen w portfelu inwestora
Ludzie często zapominają jakie konsekwencje niosą za sobą znaczne wzrosty cen poszczególnych walorów. Podstawową z nich jest możliwość nieuchronnego spadku, przed którą pojawi się dobra okazja do sprzedaży walorów i zainwestowania w instrumenty finansowe innego przedsiębiorstwa. Ale są też inne: złość, że inwestor nie zakupił większej ilości przykładowych akcji, co przeradza się w chęć dokupienia kolejnych instrumentów, bo przecież hossa trwa w najlepsze. Każda z nich może być równie zgubna, a wszystkie opierają się o złą ocenę sytuacji rynkowej i sytuacji przedsiębiorstwa, którego jesteśmy współwłaścicielami. Spekulacja od inwestowania różni się tym, że ma na celu szybkie osiąganie zysków, więc w pewien sposób uzasadnia szybką sprzedaż instrumentów, zaraz po okresie intensywnych wzrostów. Inwestor myślący długoterminowo nie może zwracać uwagi na chwilowe wahania kursu akcji, ponieważ te mogą mu tylko zaszkodzić, na przykład skłaniając go do sprzedaży posiadanych walorów czy dokupienia większej ilości, lub doprowadzić do poczucia winy, które w kwestii samodzielnej analizy jest bardziej zgubne, niż cokolwiek innego (przypominamy Państwu tragiczną Historię Gracza Giełdowego, czyli wpis poprzedni). Sprzedaż może być uzasadniona tylko w wypadku, w którym inwestor doszedł do wniosku, że inny instrument lub inne przedsiębiorstwo lepiej spełnia jego oczekiwania. Z samej definicji inwestora taka sytuacja nie może mieć miejsca zaraz po zakupie instrumentów (Graham sugeruje kontrolowanie portfela w półrocznych interwałach).
Czy oznacza to jednak, że inwestor nie powinien sprzedawać posiadanych walorów, jak podtrzymywał Philip Fisher? W rzeczywistości sytuacja nie jest taka oczywista. Czyniąc długą historię krótką: i tak, i nie. Nie można wykluczyć sytuacji, w której przedsiębiorstwo będzie nieustannie zwiększać swoją wartość (nie zwiększający przy tym zadłużenia!). Nie można również wykluczyć sytuacji, w której ceny jednostki udziału w danej spółce, powodowane ciągłymi wzrostami wartości, będą radziły sobie znacznie lepiej niż wszystkie inne walory na rynku. Można jednak obliczyć prawdopodobieństwo utrzymywania się takich sytuacji w długim okresie- dąży ono do zera (wspomniany wyżej paradoks Duranda). I o ile inwestor nie powinien zaprzątać sobie głowy myśleniem o chwilowych wahaniach, tym bardziej prawdopodobne jest, że po pewnym czasie znajdzie przedsiębiorstwo funkcjonujące równie dobrze, różniące się od spółki bazowej tylko jednym czynnikiem- tanimi akcjami. W takim wypadku inwestor mógłby rozważyć przeniesienie swoich oszczędności na drugą spółkę. Sytuacje takie zdarzają się bardzo często, dlatego tak ważne jest monitorowanie rynku. Korzystają z nich najprężniej działające fundusze inwestycyjne; korzystał Ben Graham i korzysta Warren Buffett. Należy również nadmienić, że tak długie trzymanie jednego waloru w portfelu może znacznie ograniczyć możliwy zysk, co powodowane jest różnymi możliwościami wzrostowymi na różnych stadiach rozwoju przedsiębiorstwa. Sytuacja zmienia się całkowicie, jeśli spółka ma charakter dywidendowy i długą historię wypłacania części zysku (powiedzmy, 30 lat), wtedy może być Złotym Graalem.
Nieidealny sposób idealny
Nie rozwiązuje to jednak problemu wahań całego rynku, ponieważ, odchodząc od klasycznego modelu inwestowania, co muszą robić wielkie fundusze powiernicze, lepszą metodą jest sprzedanie walorów tuż przed kryzysem, a odkupienie ich w momencie, w którym rynek zawróci. Oczywiście jest to działanie spekulacyjne, stanowczo odradzany je inwestorom indywidualnym. Niemniej jednak, sam Warren Buffett używa tej zasady. Ostatnimi czasy możemy obserwować taką sytuację na bieżąco: rosnące ceny walorów i przedłużająca się hossa wywołują wysokie ryzyko nieuchronnych spadków. Coraz większa część majątku Berkshire Hathaway jest lokowana w złocie i gotówce, których zmienność jest znacznie mniejsza, niż zmienność akcji (w momencie, w którym hossa na rynku akcji jest zagrożona, można obserwować transfery pieniężne na rynek złota, które znacznie podbijają jego cenę, opierając się na podstawowych zasadach popytu i podaży). Taka sytuacja powoduje jednak dodatkowe ryzyko: co jeśli nie mamy racji? Co jeśli Buffett nie ma, a hossa będzie trwała jeszcze kilka lat? Na taką sytuację nawet Benjamin Graham nie miał odpowiedzi. Co więcej, sam Benjamin Graham, z całym bagażem wiedzy i doświadczenia, nie potrafił ze stuprocentową pewnością przewidzieć następnych faz cyklu koniunkturalnego: w pewnym momencie swojej kariery sprzedał znaczną część aktywów finansowych Graham-Newman Corp., ponieważ myślał, że w najbliższym czasie spadki nadejdą. Pomylił się. Był to jeden z większych błędów, jakie popełnił, ponieważ hossa trwała w najlepsze jeszcze przez wiele lat. Skoro nawet tak doświadczony inwestor jak Benjamin Graham nie potrafił ze stuprocentową stanowczością przewidzieć zachowania rynku, nie mamy żadnych podstaw do potwierdzenia tezy, że przeciętny inwestor indywidualny poradzi sobie lepiej. Z tego powodu najlepszą decyzją będzie odgraniczenie wahań cenowych od faktycznej działalności przedsiębiorstwa, którego jesteśmy współwłaścicielami- i skupienie się na tej drugiej. W innym wypadku musimy liczyć się z możliwością popełnienia przytłaczającego błędu. Na takie zachowania mogą pozwolić sobie wyłącznie najbardziej doświadczeni inwestorzy i fundusze powiernicze dysponujące największym zapleczem analitycznym. Philip Fisher ma rację, nie możemy jednak ślepo wierzyć w swoją nieomylność i spółkę, której jesteśmy współwłaścicielami. Właśnie dlatego powinniśmy co jakiś czas (pół roku dla inwestora defensywnego) analizować sytuację rynku, naszego przedsiębiorstwa oraz sektora, w którym działa. Graham przestrzega przed każdą postacią euforii tłumów, ponieważ te prowadzą wyłącznie do nieszczęść- osłabiają przenikliwość umysłu i uniemożliwiają właściwą ocenę sytuacji.
Chcielibyśmy przytoczyć dwa bardzo ważne akapity z „Inteligentnego Inwestora”, które każdy inwestor powinien mieć w sercu. Niech każdy z nas zapisze te słowa na kartce i powiesi nad łóżkiem:
Zwróćmy jednak uwagę, że prawdziwego inwestora- co bardzo ważne- niemalże nie da się zmusić do sprzedania akcji i zazwyczaj może sobie pozwolić na ignorowanie bieżących notowań. Może zwracać na nie uwagę i działać na ich podstawie tylko wtedy, gdy mu pasuje do książki (w żargonie: księgowość inwestora). Tak więc, gdy inwestor podąża za tłumem lub niepotrzebnie zamartwia się nieuzasadnionymi spadkami wartości giełdowej posiadanych papierów, swoją największą korzyść zamienia w największą niekorzyść. Lepiej byłoby dla niego, gdyby jego akcje wcale nie były notowane na giełdzie, bo to oszczędziłoby mu złości wywołanej błędami, jakie w wycenie popełniają inni ludzie.
W ostatnich dziesięcioleciach giełda tak się rozwinęła, że inwestor bardziej czuje się uzależnionym od notowań, niż współwłaścicielem przedsiębiorstwa. A to dlatego, że działające z powodzeniem spółki, w których ulokował swoje pieniądze, niemal cały czas sprzedawane są po cenach znacznie przekraczających wartość aktywów netto (lub wartość księgową, lub wartość środków trwałych). Płacąc taką nadwyżkę, inwestor staje się zakładnikiem giełdy, ponieważ tylko od niej zależy, czy dobrze zrobił, że zainwestował w nią pieniądze.
Graham zachęca do korzystania z cech charakterystycznych wahań giełdowych i wybierania walorów, których cena bliska jest wartości księgowej (kwestę zadłużenia omówimy kiedy indziej). Wtedy zabawa w kupowanie tanio i sprzedawanie drogo ma szanse powodzenia. Oczywiście nie możemy zapominać o pewnych walorach spekulacyjnych całego procesu, w związku z czym należy zwracać uwagę na szeroką dywersyfikację lub odpowiednie zabezpieczenie większej części kapitału. Jeśli chcemy uczynić „tę grę” inteligentniejszą, powinniśmy zwracać uwagę na wskaźnik cena/zysk (P/E, który powinien być średnią z kilku poprzednich lat: przynajmniej 3, możliwie 7), pozycję przedsiębiorstwa, możliwości rozwoju (innowacyjność i sektor), stabilną politykę finansową, sytuację gospodarczą i polityczną (bardzo ważne w Polsce) oraz zarząd spółki… a to i tak nie wszystkie czynniki.
Co daje nam giełda?
Co zyskuje współwłaściciel, kiedy jego spółka jest notowana na giełdzie? Oprócz źródła finansowania, najważniejszym czynnikiem jest płynność waloru. Możliwość natychmiastowego nabycia i zbycia papieru, która bez wątpienia warta jest zapłaty dodatkowych pieniędzy. Po stronie inwestora jest ocena tego, jak dużo będzie w stanie zapłacić za płynność waloru, a dla każdego będzie to inna kwota. Niedostosowanie się do tej zasady prowadzi do innego skutku- złego nastawienia, gdy cena tych instrumentów spada. Inwestor wpada w zły nastrój, doszukuje się błędów w ocenie waloru i sytuacji rynkowej, co w konsekwencji prowadzi do błędów następczych, do których możemy zaliczyć sprzedaż instrumentów. Właśnie dlatego tak ważny jest silny charakter, doświadczenie i prawidłowo przeprowadzona analiza. Zewnętrzne przesłanki powinny być przez każdego inwestora ograniczane. Euforia tłumów jest zawsze zła, na opiniach analityków można opierać się wyłącznie w sytuacjach wyjątkowych, wiadomości podchwytywane przed media często są kalką stanu faktycznego, a wszystkie porady mogą doprowadzić nas zarówno do zguby, jak i do wielkiego sukcesu. Prawdopodobieństwo wynosi tu dokładnie 0,5, czyli, cytując Buffetta, jest równe prawdopodobieństwu zdarzenia, w którym małpa wybiera dobry instrument finansowy.
Co jeszcze daje nam płynność instrumentu finansowego? Możliwość codziennego monitorowania wartości portfela, która w rękach wprawnego inwestora może być wykorzystywana jako narzędzie do zwiększania lub zmniejszania udziału poszczególnej inwestycji w całości portfela po określonych wydarzeniach lub na podstawie tego, jak rynek odebrał różne działania spółki. Wahania cenowe nie mają prawa wpływać na nasz odbiór działań przedsiębiorstwa. Zwracać uwagę na zachowanie kursu możemy tylko w momencie kupna i sprzedaży instrumentów. Analiza fundamentalna powinna być podstawowym narzędziem inwestora, to na jej podstawie powinien on dobierać spółki do swojego portfela. W chwili kupna i sprzedaży, inwestor powinien analizować zmiany cenowe, choć w długim okresie czasu te pare dolarów różnicy nie znaczy zupełnie nic (co więcej, podstawową metodą ograniczania takich błędów jest kupowanie seriami: co miesiąc kupujemy 1/6, 1/12 lub 1/n sumy walorów przedsiębiorstwa, które chcemy mieć w portfelu). Niemniej, ceny są ważne, ale zupełnie nie należy zaprzątać sobie nimi głowy podczas trzymania instrumentów na rachunku maklerskim. Jest to trudne, tu również pojawia się aspekt behawioralny, który omówimy kiedy indziej. Analiza ta ma nie dopuścić do zdarzenia, w którym za dobrą spółkę zapłacimy zbyt dużo- może to ograniczyć zysk, który inwestor chce maksymalizować.
A co zabiera?
Sygnały, które przekonują inwestora do złożenia zlecenia sprzedaży z powodu spadających cen walorów, są równie pomocne, co mylące, a bardzo trudno nauczyć się korzystania z nich w sposób prawidłowy. Znacznie lepszym sposobem są ograniczenia zaproponowane przez Benjamina Grahama, ponieważ znacznie ograniczają one ryzyko powodowane możliwością podjęcia złej decyzji. Inwestor nie może być spekulantem, któremu zależy na określonych wahaniach cenowych. Temu pierwszemu powinno zależeć wyłącznie na zakupie dobrej spółki- za dobrą cenę (akcje jako część aktu własności). Wymienić papiery na inne możemy tylko w sytuacji, w której znajdziemy spółkę równie dobrą, lecz znacznie tańszą, a pierwsze przedsiębiorstwo uzyska ustabilizowaną pozycję i wysoką cenę, co będzie wiązało się z powolnym generowaniem coraz większych zysków, a także niebezpieczeństwem wielkich przewidywań, które drastycznie i negatywnie zwiększają zmienność kursową (jest to bardzo ważne zagadnienie, którego omówienia Graham również się podjął).
Jak ma się to do początku tekstu o zmiennościach giełdowych? Odpowiemy słowami Wielkich:
Na pewno nie jest oczywiste, że typowy inwestor powinien regularnie powstrzymywać się od zakupów do czasu spadku poziomów cen, mogłoby to oznaczać zbyt długie czekanie, stratę dochodów, a czasem także stratę okazji do zainwestowania. Generalnie, dla inwestora lepiej, jeśli kupuje akcje, gdy tylko ma pieniądze, chyba że ceny giełdowe są znacznie wyższe, niż sugerują solidne standardy wyceny wartości. Jeśli chce wykazać się przebiegłością, może poszukać okazyjnych cen wśród pojedynczych spółek, bo takie zawsze istnieją. ~ Ben Graham
Jednym z milionowych kroków na drodze do sukcesu jest oduczenie się prób kupowania dołków czy sprzedawania szczytów – te kilka procent ceny jest nieodmiennie najdroższą częścią całej akcji. Gdyby zliczyć, ile milionów dolarów kosztowały inwestorów próby łapania dołków czy sprzedaży szczytów, to można by za te pieniądze śmiało rozwiązać problem głodu na naszej planecie – i to na kila dekad. ~ Jesse Lauriston Livermore.
Naszym ulubionym okresem trzymania akcji jest wieczność. ~ Warren Buffett
Jeżeli o mnie chodzi, rynek papierów wartościowych nie istnieje. Jest tylko po to, by można było zobaczyć, czy ktoś nie popełnia jakiegoś głupstwa. ~ Warren Buffett
Patrz na rynkowe zmiany raczej jak na przyjaciela, a nie wroga- korzystaj z szaleństwa, ale nie bierz w nim udziału. Do inwestowania używaj inwestorów. ~ Warren Buffett
Traktuj sukcesy i porażki dokładnie w ten sam sposób. Siedź cicho i dalej rób swoje. ~ Charles Munger
Najważniejsza nauka wciąż płynie ze słów Bena, tym razem parafrazującego starą zasadę:
Nigdy, przenigdy nie kupuj akcji zaraz po znacznej zwyżce cen, ani nigdy nie sprzedawaj zaraz po znacznym spadku.
Koniec części pierwszej.
Najnowsze komentarze